24 kwietnia 2025, czwartek
Czytam nową książkę mojego
Przyjaciela Wojciecha Muchy (współautor Andrzej Gajcy). On, to jest Wojtek,
myśli, że jej nigdy nie przeczytam, ja mimo to po czystej w takim razie złości
poczytuję, a to znaczy, że jesteśmy w pół drogi i może się spotkamy.
Ale mniejsza... Książka jest o tym, co każdy widział i każdy wie, a udaje, że
nie widział i nie wie, czyli o przewałach wyborczych podczas ostatniej kampanii
samorządowej w Krakowie. Jeśli kto ciekaw szczegółów – opisanych i solidnie
udokumentowanych przez autorów, to niech spieszy z zamówieniem. Omawiał książki
nie będę, mam na razie jeno dwie uwagi.
Pierwsza, że dobrze byłoby ją
czytać w pakiecie z pracą Rafała Matyi o Krakowie – mieście zero,
w której Matyja, spacerując – dosłownie – po Cmentarzu Rakowickim szuka klucza
do zrozumienia fenomenu nowoczesnego Krakowa, a przy okazji trafia kluczem do
dziurki pod tytułem „krakówek”. „Krakówek” to nic innego, jak wzajemne,
niekiedy bardzo nieoczywiste, krakowskie powiązania lokalnej polityki,
Kościoła, biznesu, instytucji nauki i kultury, edukacji, zwykle ograniczone
instytucjonalnie do trójkąta Magistrat-Kuria-Uniwersytet i geograficznie do
okolic Starego Miasta (wina Austriaków i osobiście tego z bokobrodami). To też
mentalność, choć w Krakowie raczej będą powiadać o „stanie ducha”, czy innej
„atmosferze miasta”. Przykład ode mnie: pijany klient (nie ja!) lokalu na Rynku
prosi barmana, żeby zamówił mu taksówkę na ulicę św. Anny (20 metrów od baru),
barman zwraca mu uwagę, że może przejdzie się na postój taxi na Plac
Szczepański (250 metrów od baru), na co klient rzuca: „Pierdolę, za Kraków nie
będę szedł”. Idiotyczna historyjka? Ano, dla obcego tak. Ale to właśnie ta
mentalność – dla wielu Kraków kończy się wciąż w średniowiecznych granicach
Starego Miasta, ba! na pierzejach Rynku, Krowodrza i Grzegórzki brzmią tak samo
złowrogo, jak 100 lat temu dla Zygmunta Nowakowskiego, a wyprawę po pijanemu na
Nową Hutę wspominają do końca życia. De Custine w Listach z Rosji powiadał,
że jak ktoś narzeka na życie we Francji, to niech pomieszka w Rosji – zaraz
zatęskni. Tak, tak, jak ktoś narzeka na swoją metropolię, miasto, gminę czy
wioskę, to niech przyjedzie do Krakowa i wsiąknie w „miasto”. Zaraz ucieknie.
Albo, co gorsza, jeszcze mu się spodoba i zostanie…
I to uwaga druga. Książka ma być
przestrogą przed podobną, jak w Krakowie operacją w skali kraju, przed
skręceniem wyborów w Polsce tak jak miało to miejsce pod Wawelem. Grunt
urobiony, a robotnicy z tej jednej konkretnej winnicy czekają ze szpadlami w rękach.
I tu mam wątpliwości. Czy aby niepowtarzalna (pejoratyw), duszna atmosfera tutejszego
„wysoce śmiesznego miasteczka”, jak pisał Wyspiański, da się odtworzyć w ramach
całego państwa, w którym istnieją dziesiątki, setki, większych i mniejszych,
ale własnych układów i układzików, współżyjących z Układem nad Układy, który
zmierza do „domknięcia systemu”? Szczerze – nie wiem. Lektura pokazuje, że jest
to możliwe, acz boję się, że mój druh nazbyt szeroko patrzy na rzecz, która
jednak bardzo mocno oddaje ducha tego naszego ni to Paryża, ni to Słomnik.
* * *
Od rana w Internecie informacje, komentarze, dyskusje po tekście Pawła Figurskiego i Patryka Słowika na temat rektora Uniwersytetu w Siedlcach Mirosława Minkiny. Pierwsze zdziwienie przy lekturze: w Siedlcach istnieje Uniwersytet. Dopiero później z artykułu docierają rektorskie świństwa. Ale ja nie chciałem o tym. O tym już wszyscy wkoło „czernią papier” (tak się dawniej ładnie mówiło – co się teraz czerni w Internecie, na Twitterze?). Ja chciałem przy tej okazji trochę o inteligencji polskiej z perspektywy Roku Pańskiego 2025. Jednakowoż – co za dużo to nie zdrowo (mrug, mrug), to o tym - jak mówił Moks w Vabanku - "następną razą".
Komentarze
Prześlij komentarz