25 kwietnia 2025, piątek 

W Krakowie totalne "spaździerniczenie" i kompletny "dodupizm", co tłumaczy się pogodą najpodlejszego sortu, najgorszą, z jaką w Polsce można mieć do czynienia: chłód i nieustany, drobny, siekający z każdej strony, deszcz, przed którym nic nie chroni. Jak w Wietnamie Foresta Gumpa – deszcz, który pada bokiem, a nawet zdaje się padać z dołu do góry.

*  *  *

Zważywszy, że i tak musiałem dziś zajrzeć to tu, to tam, wyjątkowo pojeździłem trochę po mieście tramwajem, w którym poczytywałem wspominki Konwickiego. Ostatnio miałem kilka rozmów i drobnych złośliwości na temat starzenia się i akurat u Konwickiego trafiam na taki oto dialog ze Stryjkowskim:

- Ile masz lat, Julku?

- Co znaczy ile? Tyle, co wszyscy.

*  *  *

W najlepszym stylu przedwojennej „blond bestii”, czyli Wodza Falangi Bolesława Piaseckiego, złożył dziś królowi Bolesławowi Chrobremu meldunek ze świetności Rzeczypospolitej premier Donald Tusk. Pal to licho – wieczorem on sam, Tusk nie Piasecki, zapomni, co tam gadał do południa, ale przy tej okazji lud Twitterowy przypomniał Miłoszowy wers z Traktatu poetyckiego – „Jest ONR-u spadkobiercą Partia”. Mało kto wie, że Panu Czesławowi w tym fragmencie nie chodziło o PZPR jako taki, ale o konkretną osobę. Poetę, który przed wojną będąc sympatykiem Falangistów nawoływał do „nocy długich noży” w Polsce, a po 1945 roku gotów był pisać nowy hymn dla swej nowej ludowej ojczyzny (zresztą napisał, Broniewski odmówił). Rzecz jasna chodzi tu o Gałczyńskiego. Ale ileż takich cytatów, źle interpretowanych, źle zrozumianych, bez uwzględnienia czasu, miejsca, kontekstu ich powstania, bez znajomości twórcy i twórczości twórcy, funkcjonuje w naszej przestrzeni publicznej! Można by na ten temat łacno wykroić wcale dużą książeczkę. Przy Miłoszu pozostając: „Lawina bieg od tego zmienia/Po jakich toczy się kamieniach”. Miłosz szydził tutaj z wszystkich rodzimych, partyjnych, Konradów Wallenrodów, którzy chcieli zmieniać, poprawiać, system od środka; którzy – na ile szczerze, to inna sprawa – wierzyli, że będąc „u jądra” są w stanie dopomóc krajowi i narodowi. Miłosz nie miał tu na myśli żadnych wstrząsów i doświadczeń, od których los nasz miałby się inaczej układać!

*  *  *

Fascynująca jest ta nasza polszczyzna, jej ewolucja, przemiany znaczeniowe słów przez wieki całe. Weźmy na przykład taką ojczyznę. Wiadoma rzecz, że jej związek z ojcowizną jest oczywisty, ale kto wie, że na Kujawach, jak czytamy w wielkim dziele Kolberga, ojczyzna pierwotnie oznaczała „części rodzajowe męskie”, czyli prostszymi słowy mówiąc - po prostu genitalia. Na dobrą sprawę ojczyznę, czy też już pisaną uroczyście Ojczyznę, do poziomu ogólnonarodowego doprowadzili romantycy, z Mickiewiczem na czele. Wcześniej, w dobie szlachecko-łacińskiego narodu polskiego za Ojczyznę robiła Patria. A polskość sama? Słowo to pojawia się dopiero grubo w drugiej połowie XIX wieku.

*  *  *

A propos polskości i jednego z jej ojców, przywołanego wyżej, Kolberga Oskara. Czytałem gdzieś, bodaj w którymś z zeszytów „Znaku” z lat 80., czyli z czasów katolickich „błędów i wypaczeń” tego pisma, że młody Oskar, którego ojcem był najczystszej krwi i pochodzenia Niemiec, gdy zapomniał się przy rodzicielu i powiedział coś w niemczyźnie, a nie po polsku, to musiał za karę klęczeć z rękami uniesionymi ku niebu. Nie wiem, czy to historia prawdziwa, ale i tak pięknie oddająca siłę polskości i przyciągania do niej w tamtych odległych czasach, pierwszego okresu doby porozbiorowej.

*  *  *

Zaczepił mnie ostatnio po trzykroć Marcin Kędryna. Osobiście – spożywając ze mną w „Rogu” alkohol, intelektualnie – wyciągając w rozmowie temat Sienkiewicza, uniwersytetów, edukacji i ogólnie inteligencji i wreszcie publicystycznie – przypominając na łamach swoich „codziennych trzech negatywów”, że nie znałem legendy o ślubie Lenina w Krakowie, natomiast obkuty byłem w historii ożenku Dzierżyńskiego u św. Mikołaja przy Kopernika (Ja mu jeszcze wrzuciłem do tego worka szczęśliwości małżeńskiej Banderę, który był wziął ślub na Wiślnej „za Niemca”, bodaj w 1940, ale o tym się nie zająknął). Będę musiał więc odwiedzić w końcu drogiego Marcina na ziemiach piastowskich, byłoby wstydem wyjątkowym postąpić inaczej, zważywszy na dzisiejsze przemowy Premiera, a do dwóch pozostałych spraw wrócę tutaj. Szczególnie do polskiej inteligencji. Ale jeszcze nie dziś.

*  *  *

Dotarła do mnie wreszcie książka Jacka Bocheńskiego Antyk po Antyku, w której jest pomieszczony potrzebny mi do mojej "inteligencji" esej o polszczyźnie i polskości. Piątek, deszczowy "dodupizm", więc dylemat - zostać w domu i czytać, czy jednak wyjść do knajpy. Na szczęście w tym przypadku tertium datur i można poczytać w barze. Ha!



Komentarze

Popularne posty z tego bloga