19 maja 2025, poniedziałek
W ostatnich listach od Czytelniczek często pojawiało się pytanie dlaczego w poprzednich „figlach” na tapet wziąłem tylko naszą swojską kurwę i czy aby powodem tego nie jest ubogość językowa naszych rodzimych intelektualistów, poetów, pisarzy, że oni tylko kurwa to, kurwa tamto, a innych wulgaryzmów nie znali i nie znają albo w opisach zjawisk i charakterystykach postaci celowo bardziej wyszukanych przekleństw unikają, stawiając kurwę zawsze na pierwszym miejscu. Pudło, moje drogie! O takim, dla przykładu, Kazimierzu Brandysie Czesław Miłosz powiadał, że „uchodzi u mnie za wyjątkowego chuja”. Tak więc wybór był, miałem taką ochotę, a nie inną, drugiego dna tu nie ma.
*
* *
„Wyjątkowym
chujem” był Brandys dla Miłosza nade wszystko z powodu opowiadania, które
wysmażył on w 1955 roku na łamach „Nowej Kultury” – Nim będzie zapomniany.
Był to paszkwil na Miłosza, który kilka lat wcześniej zerwał z tzw. Polską Ludową
i – jak to się drzewiej mówiło – „wybrał wolność”, uciekając z paryskiej ambasady
rządu warszawskiego do Jerzego Giedroycia w Maison-Laffitte.
*
* *
Odtąd
miał być Miłosz nad Wisłą orwellowską non-person, a „nim będzie
zapomniany” – zdrajcą, faszystą, symbolem czarnej reakcji, który wyrzekł się
swej socjalistycznej, postępowej, ojczyzny, sojusznikiem imperialistów i kapitalistów,
sprzymierzeńcem rewizjonistów z Bonn. Nie przesadzam, proszę sobie prześledzić „publicystykę”
anty-miłoszową z tamtego okresu, sięgnąć choćby do obrzydliwych tekstów
późniejszego intelektualnego guru Adama Michnika i jego przyjaciół z „opozycji
demokratycznej” – Antoniego Słonimskiego.
*
* *
Faszystą,
a może w większym jeszcze stopniu po prostu wariatem, był Miłosz także dla
postępowych intelektualistów Zachodu, przede wszystkim dla francuskiej lewicy.
Bo jak to tak zdrowy psychicznie człowiek mógł uciec z sowieckiego raju nad
Wisłą? Ano wariat.
*
* *
Te
epitety przypominają mi się teraz, gdy przeglądam wpisy pracowników mediów III
RP, komentujących sondażowe wyniki wyborów prezydenckich. „Polska brunatnieje”,
„zatrzymać brunatną siłę”, „faszyzm” nie puka, lecz wyważa już drzwi, pogromy
niemalże tuż tuż. Bo oczywiście karta polskiego antysemityzmu także, i to od
razu, została rzucona na stół.
*
* *
Jak
pisał w 1971 roku Giedroyc: „Z Polakami nie sposób wytrzymać, ale Żydzi są
chyba jeszcze gorsi, jeśli idzie o przeczulenie”.
*
* *
I
pytanie standardowe w takich razach: co jest nie tak z Polakami, że zagłosowali
tak, a nie inaczej, że postawili krzyżyk przy tych akurat nazwiskach, a nie
tych, do których my zachęcaliśmy (obiektywnie rzecz jasna i demokratycznie),
aby postawili?
*
* *
Zamiast
powiedzieć: ząb mnie boli, jestem
głodny,
samotny, my dwoje, nas czworo,
nasza
ulica — mówią cicho: Wanda
Wasilewska,
Cyprian Kamil Norwid,
Józef
Piłsudski, Ukraina, Litwa,
Tomasz
Mann, Biblia i koniecznie coś
w
jidysz.
M. Świetlicki, Dla Jana Polkowskiego
*
* *
Pracownicy
mediów czy też część naszej klasy (ho ho!) politycznej odmieniający od 10 lat rzeczownik
faszyzm i przymiotnik brunatny przez wszystkie przypadki oczywiście nie mają
pojęcia, o czym tak naprawdę mówią, ich wiedza na temat faszyzmu,
totalitaryzmów, dziejów ideologii, historii myśli politycznej jest żadna. To
umysły wybitnie postne. Tak samo, co oczywiste, nie domyślają się, że tak jak
pan Jourdin mówił prozą, tak oni posługują się językiem bolszewików. To Sowieci
za Stalina, prowadząc swą propagandową walkę, w pewnym momencie zaczęli niemal
wszystkich swych przeciwników nazywać faszystami, wrzucając ich do jednego wyimaginowanego
faszystowskiego worka. Postęp versus reakcja, demokracja versus faszyzm, etc., etc.
*
* *
Nasze
uśmiechnięte elity uśmiechnęłyby się jeszcze bardziej, gdyby ktoś im
powiedział, że ten ich „obóz demokratyczny” to też kalka językowa z czasów, gdy
największe sukcesy w swej krwawej karierze odnosił pan Maksymilian Sznepf i że
ciągłe żonglowanie tym pojęciem jest nie tylko groteskowe, ale i – z ich perspektywy
– kontrskuteczne, obrzydzające ludziom zarówno demokrację, „tak jak oni ją
rozumieją”, jak i demokrację w ogóle.
*
* *
Ja
tam nad tym nie ubolewam, odnotowuję to jeno i za Marianem Zdziechowskim stwierdzam,
że demokracja „jest panowaniem liczby, ale nie nad przywilejem tylko, lecz nad
wiedzą i rozumem, więc panowaniem materii nad duchem, supremacją
karierowiczów-demagogów, wiodących za sobą spodlone agitacją i roznamiętnione
masy”.
*
* *
Jakie
wnioski z powyborczego pustosłowia naszych dziennikarzy-poniekąd? W 1956 roku,
w czasie, gdy widoczne już były oznaki zbliżającej się odwilży, którą zaraz
miał przynieść Październik, Paweł Jasienica obserwując te zmiany zauważył, że intelektualiści
nie nadążali za narodem. Miał tu na myśli fakt, że w latach stalinizmu najpospolitszy
robotnik i najprostszy chłop codziennie dostrzegał istotę tego zbrodniczego
systemu, jego wynaturzenia, wszystkie dziwactwa i absurdy, podczas gdy uczeni,
poeci, pisarze, dziennikarze, mniej czy bardziej świadomie łykali wszystko bez
popitki, a oczy im się zaczęły otwierać dopiero wtedy, gdy władza im na to
pozwoliła.
*
* *
Dziś
dziennikarze to rzecz prosta nie intelektualiści, nie inteligenci, prędzej
część środowiska władzy, ale są tak samo oderwani od narodu, od problemów naród
nurtujących, od przemian w nim zachodzących, od procesów rysujących się przed
nim na horyzoncie, jakby żyli w Polsce za Sowieta we wczesnych latach 50. Toteż
ich mowa, ich język, ich opisy rzeczywistości, ich wyobrażenia o niej, ich
faszyzmy i brunatne majaczenia były i są jedynie zwykłym ćwierćinteligenckim bełkotem.
*
* *
Ale,
jak pisał Miłosz, w Polsce „wszystko jest już dozwolone: szumy emocjonalne,
bełkot bez rygorów”, nie ma już czystości i logiki języka.
*
* *
Jeszcze
raz Miłosz: „Powietrze Polski zawsze przygnębia rozpyloną w nim melancholią,
wdycha się tam pierwiastki ściskające nam serce i stale życie odczuwa się jako
niezupełnie rzeczywiste, stąd ciągła ochota pójścia na wódkę”.
*
* *
To
chodźmy, nikt nie woła!
Komentarze
Prześlij komentarz