20 maja 2025, wtorek
Reinhart
Koselleck, wybitny niemiecki historyk i teoretyk historii, powiadał, że o kształtowaniu
narracji i opinii publicznej, o tym, „co będzie pamiętane przez kolektyw”, przesądza
tzw. zasada „Siedem P”, czyli w istocie decydują o kierunkach debaty publicznej
profesorowie, politycy, proboszczowie, pedagodzy, poeci, publicyści i
pijarowcy.
*
* *
Nie
bez przyczyny Koselleck wymienił profesorów na pierwszym miejscu – uczeni,
ludzie światli, po prostu mądrzy, mający coś ciekawego i ważnego jednocześnie
do powiedzenia, najchętniej słuchani i wysłuchiwani, budzący swą wiedzą i
doświadczeniem, obiektywizmem, nieuleganiu emocjom, powszechne zaufanie.
Prawda?
*
* *
Ano
nieprawda. I to od dawna. Właściwie – od zawsze. Oczywiście wśród profesorów w
każdej epoce, w każdym kraju, w każdej dziedzinie, znajdowali się i wciąż
znajdują uczeni z Kosellecka ideału, ale należą oni do absolutnej
mniejszości, szczególnie dzisiaj, w Polsce, gdy „nadprodukcja” tytułów i stopni
naukowych jest zatrważająca.
*
* *
Jednakże
ostatnimi czasy, w dobie mediów społecznościowych, które zawłaszczają nam życie
od świtu po późną noc – profesorowie – nawet jak na swe standardy – grubo przesadzają.
Nie mam pod ręką dokładnej cytaty, ale to chyba Zbigniew Herbert kiedyś
powiedział, że zwykłym ludziom wydaje się, że jak mają do czynienia z
profesorem, to fakt ten wyklucza, że równocześnie mogę mieć w osobie profesora
do czynienia z kompletnym idiotą. Dziś – nic fałszywszego.
*
* *
A
przecież już Jerzy Stempowski, pisząc o Dwudziestoleciu, zauważał, że „W
senatach uniwersytetów zasiadali ludzie tak ciemni i pozbawieni wykształcenia,
że szanujący się ludzie nie wiedzieli, czy wypada im nosić tytuły akademickie”.
*
* *
Poczciwy
Gombrowicz także już dawno temu pisał, mając na myśli powszechną już wówczas
specjalizację w obszarach i dyscyplinach nauk i za tym galopująco
przyspieszające ogłaszanie drukiem nowych książek i artykułów z dyscyplin
naukowych wszelakich, że „wiedza i prawda od dawna już przestały być naczelną
troską intelektualisty – zastąpiła je troska o to po prostu, żeby się nie
dowiedziano, że on nie wie. Intelektualista, rozsadzany treściami, których
sobie nie przyswoił, kluczy, jak może, byle nie dać się przyłapać”.
*
* *
Problem
z gronem profesorskim jest dziś jednak taki, że inaczej niż u Gombrowicza oni
nie kluczą, by nie dać się przyłapać, że nie wiedzą. Wręcz przeciwnie – oni nic
sobie z tego nie robią, pewnie sami nie zdając sobie sprawy ze swoich intelektualnych
braków, i wciąż gadają! Cały czas gadają! Są wszędzie! Od rana do wieczora nie
wychodzą z telewizji, radia, platform internetowych, podcastów, własnych,
autorskich, kanałów!
*
* *
Czesław
Miłosz, wszak nie tylko poeta-noblista, ale długie lata profesor Uniwersytetu
Kalifornijskiego, radził młodszym kolegom po katedrze, aby rozpoczynając karierę
akademicką i przygodę z wykładami dla studentów, „nie chcieć im wyłożyć za
dużo. Utrzymać się na poziomie dla nich najzupełniej elementarnym, pamiętając,
że dla nich to są już pojęcia zawiłe”. Dziś dla większości profesorów-celebrytów
ta rada byłaby niepotrzebna. Nie muszą się bowiem starać, aby utrzymać poziom
elementarny – oni sami są na tym poziomie. Albo jeszcze niżej.
*
* *
Po
habilitacji jeden z bardzo znanych krakowskich profesorów historii, gratulując
mi „naukowego usamodzielnienia się”, powiedział, że ma nadzieję, iż teraz nie
pozbędę się od razu całej domowej biblioteki i jednak jeszcze coś tam napiszę…
*
* *
Pamiętajmy
przy tej okazji, co mówił Ernest Renan: „Zorganizowanie biblioteki, to połowa
pracy naukowej”.
*
* *
A
taki Aleksander Brückner książki… wyrzucał. Uznawał jeno publiczne biblioteki. Dziś
można odnieść wrażenie, że akademicy komentujący wszystko i wszędzie poszli za
wzorem Brücknera, ale do serca wzięli sobie tylko książek nieposiadanie. O bibliotekach
już zapomnieli.
*
* *
Ja
rozumiem, że przed wojną część profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego
protestowała przeciwko budowie nowego gmachu Biblioteki Jagiellońskiej przy
Alejach Trzech Wieszczów, ponieważ tak „daleko poza Kraków” to oni nie będą
chodzić. Ale dziś moje drogie Koleżeństwo z Polski całej? Wszędzie blisko!
*
* *
Emil
Meyerson, francuski filozof, żydowskiego pochodzenia, rodem z Lublina, dał się
kiedyś wreszcie namówić na poczernienie papieru swymi myślami. Do namawiających
powiedział: dobrze, pójdę do biblioteki, poczytam, postudiuję, pomyślę,
napiszę. No i poszedł do biblioteki, czytał, studiował, myślał i napisał. Po 18
latach.
*
* *
Kołakowski
z kolei wspominał, że pamięta „uczonego, który jako członek college’u All Souls
w Oxfordzie jedną jedyną książkę pisał całe życie. I nikt go nie wyrzucał. W
końcu ją napisał”.
*
* *
Znam tę prawdę, że myślenie ma kolosalną przeszłość, ale mimo wszystko… Mniej pisać, mniej mówić, więcej czytać, więcej myśleć. Słusznie pisał Stefan Kieniewicz, że „jeden tylko jest gatunek ludzi, którym pisanie sprawia przyjemność, a są to grafomani”. Z gadaniem jest podobnie!
*
* *
Chyba,
że za motto wziąć słowa Aleksandra Wata: „Spalić książki i żyć”. Ale prawdziwe
życie jest gdzie indziej. Nie w telewizji, nie w Internecie. Przykro mi, ale taka jest prawda. A Prawda coś jednak dla nas znaczy, hę?
Jako niedoszły doktor, powiem tylko, że książki nie napiszę, bo nie mam światu nic wartościowego do powiedzenia. No a książki w sporej części spaliły mi się bez mojej inicjatywy w pożarze. Szczęśliwie nie wszystkie.
OdpowiedzUsuńSchopenhauer wyróżnił trzy rodzaje autorów (można to też odnieść do autorów prac naukowych):
UsuńPo pierwsze ci, którzy piszą bez myślenia, z pamięci, ze wspomnień, a nawet bezpośrednio z książek innych autorów; są najliczniejsi.
Po drugie, ci, którzy myślą pisząc. Myślą, żeby pisać. Są bardzo powszechni.
Po trzecie, ci, którzy myśleli zanim zaczęli pisać. Piszą tylko dlatego, że myśleli. Są rzadcy.