21 maja 2025, środa
Megalomania większa niż w Paryżu –
pisał o międzywojennej literackiej Warszawie Józef Wittlin. Tamtej Warszawy już
nie ma, nie ma pisarzy – nie tylko tamtych, ale z małymi wyjątkami Myśliwskiego
czy innego Świetlickiego, pisarzy w ogóle, ale – jak widać także po komentarzach
polityczno-moralizatorskich dzisiejszych literatów – ego pozostało przedwojenne.
*
* *
Czechow twierdził, a przypomnę, że
w temacie literatury sam co nieco miał do powiedzenia, że pisarze, szerzej
artyści, uczeni, intelektualiści, polityką powinni się zajmować tylko wtedy,
gdy muszą się przed nią bronić.
*
* *
Trochę, jak Stempowski, który
głosił, że „interesuje się polityką jak najmniej, tyle tylko, aby wiedzieć, czy
nie trzeba będzie gdzieś uciekać”.
*
* *
Tuż przed samą śmiercią Gombrowicz
nie napisał, ale już podyktował takie zdanie: „Pisarz nie może nigdy
zagwarantować, że nie okaże się głupi”. A cóż dopiero polski literat w Roku
Pańskim 2025?
*
* *
Literatura kiedyś, i sami pisarze
rzecz jasna, szczególnie w historii Polski, naprawdę ważyła. W Polsce, a ściślej
– na ziemiach polskich, od XVIII i XIX wieku literatura, a nie historia, była
prawdziwą mistrzynią życia. Mickiewicz, Słowacki, Norwid, Sienkiewicz,
Brzozowski, Żeromski, Strug. Oni wszyscy, w warunkach braku naturalnych
ośrodków rozwoju, autorytetu i porządku – dworu, rządu i parlamentu, uniwersytetów,
szkolnictwa, akademii i stowarzyszeń, stworzyli „nowoczesnych Polaków”. Tak
chłodny zwykle w swej publicystyce Juliusz Mieroszewski, na wychodźstwie w
Londynie, sam przed sobą przyznawał, że:
„Ponieważ większość z nas opuściła
Kraj 30 lat temu – czerpiemy naszą polskość z przeszłości. Ja sam przed spaniem
czytuję Pana Tadeusza. Umiem go prawie na pamięć. Lecz to jest jedyna
Polska, do której każdej nocy bezpiecznie mogę powrócić. Jesteśmy w znacznej
mierze „literackimi” Polakami”.
*
* *
Polacy literaccy – to zgrabne
określenie oddaje podwójny sens jego istoty. Polak „literacki” bowiem, to Polak
wychowany na literaturze, myślący na co dzień literaturą, oceniający
rzeczywistość podług niej, ale i Polak – już z perspektywy wychodźstwa – zatopiony
w literaturze i wspomnieniach, śniący na jawie o Polsce, w której nie tyle go
nie ma, co jej już – tamtej Polski – nie ma. I nie będzie.
*
* *
W Dwudziestoleciu, jak podkreślał
Stefan Kisielewski, „nareszcie przestała być literaturą orężem, zbrojącym naród
w walce o przetrwanie, a stała się normalną, zwykłą literaturą, jaką wydaje
każde normalne społeczeństwo. Spełniło się proroctwo Wyspiańskiego, który
marzył o Polsce zwyczajnej, takiej jak inne kraje, nie cierpiętniczej,
patetycznej, koturnowej; nie o Mesjaszu narodów – lecz o Polsce prozaicznej,
zwykłej, zdrowej”.
*
* *
Dotąd bowiem, od XIX w., jak pisał
Józef Wittlin, polskość w literaturze, w sztuce, wyrażała się tzw. tematami
nałogowymi. „Polak uciśniony – stwierdzał Wittlin – w braku innych narodowych
radości cieszył się swoim prywatnym dobrobytem i nazywał to: radością narodową.
Cieszył się piękną polską jesienią, polską zimą, polskim barszczem i
nieporównanymi wódkami. Wolny Polak nie ma już potrzeby akcentowania tych przedmiotów
swojego zachwytu. Jesień jest u nas piękna jako jesień”.
*
* *
Po II wojnie światowej po 1945 r.,
zarówno w kraju, jak i na wychodźstwie, literatura znowu weszła w utarte przez
XIX w. koleiny i stała się narzędziem, niekiedy podstawowym, jak w rękach
Jerzego Giedroycia, do uprawiania polityki i realizacji wielkich koncepcji.
Toteż nie dziwią słowa Mieroszewskiego, który w 1970 r. stwierdził, jakby
godząc się na tym polu z losem, że „jesteśmy narodem w stanie wyjątkowym
od pokoleń”, narodem, któremu stale towarzyszy „mobilizacja literatury”. „Twierdzą
nam będzie każdy próg – nie napisał zawodowy wojskowy – tylko zawodowa
literatka”. Mieroszewski stwierdzał:
„Gdybym się doczekał normalnej
Polski – uładzonej i zabezpieczonej z zewnątrz – pierwszy domagałbym się
całkowitej demobilizacji literatury. W przeszłości owa mobilizacja, która
trwała dziesiątkami lat doprowadziła do pewnego typu schizofrenii, do dwóch Polsk:
jednej literackiej, skazanej na wielkość i purpurę – oraz drugiej,
rzeczywistej, tonącej w błocie i zacofaniu”.
*
* *
Zauważmy, że Mieroszewski warunkuje
– domagałby się demobilizacji literatury, a nie domaga się… Wszak, jak łatwo
stąd wnioskować, normalnej Polski wciąż nie było.
*
* *
To co działo się z literaturą w
Polsce za Bieruta, w dobie tzw. socrealizmu, to osobny temat i to niezależnie,
czy bliżej nam do idei Zniewolonego umysłu, czy zjawiska Hańby
domowej. „Inną razą” pozwolę sobie do tego wrócić i obszernie się tym
problemem zająć.
*
* *
Tak czy owak wstydu po tym okresie
pozostało, co niemiara (oczywiście nie u wszystkich jedni się nie szmacili, inni w temacie
swego szmacenia się nie mieli sobie nic do zarzucenia). Herbert po
1956 roku w bibliotece Domu Pracy Twórczej w Oborach poukładał, tak żeby było
je doskonale widać, wszystkie „dzieła” polskich twórców z okresu stalinizmu,
wszystkie te ich produkcyjniaki, Popioły i Diamenty, wierszyki i ody do
Słońca Narodów i inne zadrukowane niczym tomiszcza. Później, rok w rok, bawił
się przednio, obserwując w Oborach jak poszczególne książki, całymi seriami,
znikają stamtąd w „tajemniczych” okolicznościach.
*
* *
A wcześniej? Reglamentacja papieru?
Oszustwa w jego przydziale? Cenzura? Nic to – krzyknąłby peerelowski papież
literatów Iwaszkiewicz Jarosław. Kiedyś na zebraniu Związku Literatów przekonywał marudzących,
że „to i co, że was nie drukują. Że wam sztuk nie wystawiają! Bądźcie
szczęśliwi, że możecie służyć Polsce!”.
*
* *
Ci pisarze, notabene, to od
zawsze podejrzane towarzystwo. Alfred Jarry, ten od „gdzie? w Polsce, czyli
nigdzie”, gdy pierwszy raz wziął udział w zebraniu Towarzystwa Pisarzy
Francuskich i zobaczył, co się tam wyprawia, to wyciągnął pistolet i zaczął
strzelać po ścianach.
*
* *
Czym dalej w głąb XX wieku, to
ubywało nam pisarzy i poetów, przyrastało zaś literatów i grafomanów. Powieść
oddawała pole kinu, kino dziś serialom. Stara prawda Conrada, że zadaniem
literatury jest „oddawanie sprawiedliwości otaczającej rzeczywistości” ulotniła
się gdzieś niemal całkowicie.
*
* *
Gustaw Herling-Grudziński: „Od
dawna powtarzam z uporem maniaka dokładnie to samo: co innego pisarz, a co
innego literat. Przed wielu laty, na kolacji u Jana Lebensteina, byłem
świadkiem słownego pojedynku polskiego pisarza (Herberta) z polskim literatem
(Andrzejewski).
*
* *
Stefan Kisielewski dodałby w tym
miejscu, że prawdziwy pisarz to regionalista, który biorąc własny kraj,
ojczyznę, otaczającą go rzeczywistość, za punkt wyjścia dotyka następnie spraw
uniwersalnych i ponadczasowych. Nie ma problemu, że ktoś uzna go za „zaściankowego”,
że w naszym wypadku ktoś zarzuci mu „polonocentryzm”. Kisiel pisał: „Hamsun
jeździł po świecie, a pisał tylko o Norwegii, Joyce, siedząc we Włoszech, pisał
tylko o jebanej Irlandii, której nie znosił”.
*
* *
Mój ukochany Jerzy Stempowski już
bardzo dawno temu zauważał, że jadąc tramwajem i widząc swych współpasażerów
był przekonany, iż dożyliśmy czasów, że każdy z nich jest pewien, że byłby w
stanie napisać dobrą powieść. Najlepiej – o samym sobie. Dziś, odnoszę takie
wrażenie, że każdy tak uważa, nie tylko pasażerowie MPK, jeśli idzie o powieść,
kanał w Internecie, własny podcast.
*
* *
Przypomniał mi się teraz, gdy
wspomniałem ten tramwaj, żart. Krótka historia PRL: za Bieruta jak w tramwaju –
wszyscy się trzęsą, za Gomułki jak w autobusie – kierowca o nic nie pyta i nie
wiadomo, gdzie się zatrzyma, za Gierka jak w samolocie – niby luksus, a rzygać
się chce.
*
* *
Już zupełnie na marginesie, to
Walery Sławek powiadał, że kobietom to można co najwyżej miejsca w tramwaju
ustąpić, a nie w jakichkolwiek władzach.
*
* *
Tak więc, jak wspominałem tutaj
przy innej okazji, Márai kiedyś narzekał, że wszyscy już dookoła piszą swoje
wspomnienia – stary lekarz, piłkarz, kurwa, pisarz. To samo dzieje się dziś z
literaturą i każdy już pisze książki, powieści, jest pisarzem – stary lekarz,
piłkarz, kurwa, Marek Migalski.
*
* *
Zaczęliśmy prawie-że Mieroszewskim –
skończmy Mieroszewskim. Pan Juliusz pisał, że „nie mieć dobrej literatury jest
nieszczęściem, ale mierną literaturę nazywać dobrą literaturą jest przejawem
upadku”.
*
* *
Może jeszcze krzyknijmy za Máraiem:
„Literatura umarła, niech żyje produkcja książek”.
*
* *
I coś nie mogę skończyć. Ale to
przez tego Máraiego! Pan Pisarz wspominał bowiem, że swego czasu, z czystej
ciekawości, kupił powieść współczesną, taką popularną, przekładając na
dzisiejszą polską rzeczywistość – jakiegoś Twardocha, Żulczyka czy Tokarczuk.
Ot, coś go podkusiło. Po przeczytaniu jednak szybko się otrząsnął, zdając sobie
sprawę z tego, jak wiele dotąd nie przeczytał z klasyki, a marnuje czas na
takie coś.
*
* *
Z
tym ostatnim zdaniem naprawdę już Szanownych Czytelników pozostawiam.
Komentarze
Prześlij komentarz