22 maja 2025, czwartek
Jednym
z najgłupszych haseł w dziejach polskiego Internetu było i jest, wrzucane
zarówno przez kobiety, jak i mężczyzn, zdanie: „Nie czytasz? To nie idę z tobą
do łóżka”. Wszystko w nim kłamie, nawet ogonki, kreski i kropki.
*
* *
Fetysz
czytelnictwa w Polsce jest podobnie głupi. Narzeka się powszechnie na
nieczytanie, nie zastanawiając się głębiej nad powodami takiego stanu rzeczy,
nie pytając o kwestie podstawowe, czyli dlaczego ten procent osób
zainteresowanych książką miałby być większy, skoro w naszej kulturze utrzymuje
się on dawien dawna na tym samym, normalnym dodajmy, poziomie, tyle że
umasowienie wykształcenia w międzyczasie wykrzywiło nam obraz. Innymi słowy:
matury i dyplomy uniwersyteckie dostają osoby, które nigdy dostać ich nie
powinny, czemuż zatem się dziwić, że tak jak osoby te nie interesowały się lekturą
w czasie szkolnej edukacji, podczas studiów, tak i nie zamierzają po ich
ukończeniu nagle szturmować księgarń i bibliotek?
*
* *
Skądinąd,
patrząc na listy bestsellerów w polskich księgarniach to dobrze, że Polacy „mało” czytają. W tym
przypadku – rozsądny naród. Ano właśnie – narzeka się na liczby, zasypuje się
opinię publiczną rok w rok dramatycznymi statystykami o fatalnym stanie
czytelnictwa nad Wisłą, nie dociekając przy tym, kogo, co Polacy czytają? Albo
właściwiej: kogo, co, niestety nie czytają, nawet jeśli w ogóle czytają?
*
* *
A
przecież niekiedy jeden wers waży na całej twórczości, jedno zdanie, jedna
strona i z nich to czytelnik wyniesie więcej pożytku i korzyści intelektualnych
niż z całych regałów i półek zawalonych produkcyjniakami współczesnych
literatów.
*
* *
Snobowanie
się na liczbę, czy w niektórych przypadkach, patrząc na stosy książek, zwykle z
gatunku literatury klozetowej wrzucane tu i ówdzie w mediach społecznościowych
w celu pochwalenie się „oczytaniem”, ilość, wynika głównie z intelektualnych
kompleksów. Podświadomie taka osoba czuje, że „coś” tu nie gra, „coś” jest nie
tak.
*
* *
Cóż
się jednak dziwić przeciętnym czytelnikom i fanom książki byle jakiej, byle jej
dużo było, skoro na tym punkcie wariowali nawet nobliści. Co prawda z
perspektywy smaku, gustu i literackiego wyrobienia, czyli jakości – ale mimo
wszystko na punkcie książek, których znajomość miałaby w sposób czarodziejski
przydawać czytającemu kompetencji np. w sprawach rządzenia państwem.
*
* *
To
Josif Brodski, niby pół żartem, pół serio, powiadał, że marzy o tym, żeby
państwo zastąpić biblioteką, a władców wybierać na podstawie ich czytelniczych
doświadczeń.
*
* *
Im
mądrzej, tym głupiej – chciałoby się powiedzieć za Gombrowiczem.
*
* *
Jan
Dobraczyński chwalił się kiedyś Antoniemu Gołubiewowi, że cała jego twórczość
waży 2,5 kg. Dobraczyński zważył każdą swoją książkę. Na to Gołubiew: „Zosjenka
(żona Gołubiewa) przynieś zaraz z kuchni ta waga i odważniki”. Okazało się, że
twórczość Gołubiewa ważyła 20 deko mniej.
*
* *
Oczytanie
może iść w różnym kierunku. Można na przykład stać się „złodziejem cudzych myśli”,
jak mawiał Czapski o Stasiu Tarnowskim. Takimi trochę rabusiami są aforyści, zgrywający
się na co dzień na erudytów-omnibusów.
*
* *
Oczytanie
może być także groźne. Po wrześniu 1939 roku NKWD podczas przesłuchań Polaków,
poszukując wśród nich wrażych inteligentów, pytało ich o znajomość Dantego.
-
Czytałeś Dantego?
-
Tak (czyli winny)
-
Nie (czyli winny – dlaczego? Bo wie kto to był Dante)
Cóż zatem należało odpowiedzieć? Nie umiem czytać. Albo: nie mam pojęcia o kim mówicie, kto to? Nie znam.
* * *
Mussolini
pewnego razu zwrócił uwagę ministrowi Ciano, że w czasach, gdy tworzył Dante,
to Włosi byli ogółem analfabetami, a jak obecnie wszyscy potrafią pisać i
czytać, to w całej Italii nie ma ani jednego Dantego. Wniosek Duce? Szkolnictwo
powszechne jest zgubne.
*
* *
Czy
Barbara Nowacka jest faszystką?
*
* *
Brodski
pochodził z pokolenia, dla którego książka była wszystkim. Tak jak pisał
Tadeusz Konwicki: „Moje pokolenie zaczytywało się w książkach na śmierć. Co
gorsza, moje pokolenie wierzyło w książki”.
*
* *
Giedroyc
wspominał, że jadąc do Tobruku żołnierze Brygady Strzelców Karpackich mogli wziąć
ze sobą tylko chlebak i absolutnie najpotrzebniejsze rzeczy. Giedroyc zabrał Polskę
Jagiellonów Kolankowskiego, a Adolf Bocheński schował do torby dziesięć
tomów Historii papiestwa.
*
* *
W
książki wówczas naprawdę wierzono. Książki odmieniały życie, wiersz, powieść
potrafiły wpłynąć na całe losy człowieka. Konstanty Kot Jeleński powiadał, że Ferdydurke
otworzyła mu oczy na otaczający go świat, na jego rodzinę, ziemiańskie stosunki,
w których żył, na polską szkołę, na przyjaciół i najbliższe otoczenie, była jak
gdyby listem kierowanym bezpośrednio przez Gombra do niego.
*
* *
Ideałem
tymczasem pozostaje cały czas głos Montaigne’a, że czytać warto jedynie dla
przyjemności. Gdy nie chce się nam czytać – nie czytajmy i nie przejmujmy się
tym. Gdy stan taki trwa dłuższy czas – trudno. Jak mawiał Kot Jeleński: „Tak
jak człowiek wychodzi z depresji, zaczyna się znów interesować befsztykiem,
dziwkami, tak samo przyjdzie znów okres intelektualnego ożywienia”.
*
* *
Pozostaje
jednak jeszcze sprawa książki jako fundamentu tego, co Czesław Miłosz nazywał,
jak to poeta – bardzo ładnie, „znakami całego kulturalnego dziedzictwa”. Powieść,
poezja, malarstwo, muzyka. W tym przypadku - a mowa tu kulturze narodowej, o
szkolnictwie, o edukacji - państwo, szkoła, musi, powtórzę: MUSI umożliwić
młodemu człowiekowi poznanie kanonu, które daje szansę (inna sprawa, jak z tego
korzysta młodzież, ale musi mieć możliwość!), osiągnąć pewne wtajemniczenie w
kulturę i intelektualną ogładę. I nie chodzi tu o czytanie czegokolwiek albo
koniecznie czegoś współczesnego, chodzi o – niech to wybrzmi – kanon. MUSI! Czy
osoba, Nowacka, rozumie?
*
* *
Mimo,
że wszyscy już żyjemy w epoce postpisma, jak to nazwał Dukaj, to nadal jednak
aktualne są słowa Andrzeja Walickiego – „Kultura prawdziwie narodowa to jest
kultura czytania, kultura Gutenberga, kultura druku, to nie jest kultura
obrazkowa, naprawdę nie”.
*
* *
„Część
książek już wyrzuciłem, część jeszcze wyrzucę, albo oddam, ale część chcę
jednak zachować, a w domu już prawie miejsca nie ma. Ale to kłopot nas
wszystkich – po co nam te książki właściwie? – pytał Leszek Kołakowski.
*
* *
Ja
też już nie wiem. Wiem za to, że choćbym stos na stos z książek układał, to gdy
na nim stanę, to wzrostu mi od tego nie przybędzie. Dalej będę miał moje sto
osiemdziesiąt trzy centymetry.
Komentarze
Prześlij komentarz